O.LUDWIK


Krótki życiorys Sługi Bożego o. Ludwika Wrodarczyka OMI   

"Sprawiedliwy wśród narodów świata"
5 czerwca 2001r. w Teatrze Żydowskim w Warszawie ambasador Izraela, prof. Szewach Weiss, przekazał na ręce prowincjała Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, o. Pawła Latuska, medal i dyplom "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata" przyznany przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie ojcu Ludwikowi Wrodarczykowi OMI. Otrzymało go w tym dniu 10 Polaków. W czasie 60-lecia istnienia Instytutu Yad Vashem medale te nadano już 15 tysiącom osób, w tym 6 tysiącom Polaków, którzy w okresie wojny ratowali życie Żydom.

O. Ludwik był gorliwym kapłanem. Parafianie wspominają go jako "księdza z powołania, który troszczył się o ubogich, 
nie dbał o własne wygody i prowadził twarde życie zakonne". Mówią, że zjednał sobie ich powszechną sympatię jako kapłan skromny, bardzo pobożny, o dużej kulturze osobistej. Wspominają też, że leczył ludzi i był gotowy służyć każdemu pomocą. Przychodzili po nią Polacy i Ukraińcy, katolicy i prawosławni.
Nic dziwnego, że w listopadzie 1939 r. przyjął do pracy jako organistę młodego Żyda, który chciał się schronić przed Niemcami. Narażał swoje życie, ale uratował go. Wspólnie z nowym organistą, którego miejscowi nazywali "braciszkiem", zorganizował chór i orkiestrę. Ukrywał też innych. Gdy w sierpniu 1942 r. zaczęła się "akcja" likwidacji getta w Rokitnie 
na Kresach Wschodnich, kilku osobom udało się uciec do pobliskich lasów i wsi. Między nimi byli bracia Samuel 
i Aleksander Levin. Błąkając się po okolicy, dotarli do wsi Okopy, gdzie proboszczem był o. Wrodarczyk. Ten przechował 
ich na plebanii, a następnie ukrył w lesie, i wspólnie z miejscową nauczycielką, Felicją Masojadą, dostarczał im pożywienie. Jeden z nich, Aleksander Levin, obecnie zamieszkały w Kanadzie, zgłosił kandydaturę o. Wrodarczyka do medalu "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata".
Dla ojca Ludwika ten czyn był czymś zupełnie naturalnym. On po prostu kochał, szanował oraz chciał służyć i bronić każdego człowieka. Wypływało to z jego przylgnięcia do Chrystusa. Świadkowie wspominają: "Źródłem siły i energii jego ducha i tak wszechstronnego działania było głębokie zjednoczenie z Jezusem Eucharystycznym. Jego ulubionym miejscem był ołtarz oraz tabernakulum, przed którym spędził wiele godzin dniem i nocą".


Tytuł "Sprawiedliwy wśród narodów świata" jest najwyższym odznaczeniem cywilnym nadawanym nie-Żydom. Medal 
i dyplom zostały powołane dekretem Knesechtu w 1953 roku. Napis umieszczony na medalu "Kto ratuje jedno życie , ratuje cały świat." pochodzi z Talmudu. Osoba, której przyznano medal i dyplom otrzymuje jeszcze przywilej wpisania nazwiska 
na Tablicy Honorowej w Ogrodzie Sprawiedliwych w Yad Vashem.

źródło: "Misyjne drogi" 4/2001, www.parafia.radzionkow.pl



"Od Pana Jezusa otrzymałem jako podarek i order - krzyż, który mam nosić idąc za nim." - fr. Ludwik Wrodarczyk (15 sierpnia 1930 roku)
"Będę wysławiał imię Twoje na wieki, bo wielkie jest miłosierdzie Twe nademną" (Ps. 85) - z obrazka prymicyjnego o. Ludwika (13 czerwca 1933r.)
"Abym ubogim opowiadał Ewangelię posłał mnie Pan" - hasło OO. oblatów
"Idź, umacniaj braci twoich ... Głoś Królestwo Boże" - ks. bp Walenty Dymek (10 czerwca 1933r.)


Ojciec Ludwik Wrodarczyk OMI, Proboszcz i Męczennik (1907-1943)


1. Rodzice i dom rodzinny 
Rodzice O. Ludwika Wrodarczyka, Karol i Justyna Wrodarczykowie pobrali się 13 lipca 1903 r. Matka była kobietą pobożną 
i dobrą. Ojciec był nie tylko rolnikiem, ale pracował także na kopalni. W 1906 r. Karol i Justyna Wrodarczykowie zbudowali własny nowy dom przy ulicy Sobieskiego 28, w Radzionkowie na Śląsku, blisko parafialnego kościoła św. Wojciecha. 
W małżeństwie Karola i Justyny przyszło na świat 13 dzieci, z których dziewięcioro przeżyło dzieciństwo. Jego ojciec Karol Wrodarczyk zmarł w młodym wieku 10 czerwca 1926 r. w 49. roku życia, zaś matka Justyna 13 sierpnia 1941r.
   
Rodzice i rodzeństwo o. Ludwika

Dom rodzinny o. Ludwika - wygląd obecny


2. Dzieciństwo 
Ludwik Wrodarczyk urodził się w Radzionkowie k/Bytomia, na Górnym Śląsku, 25 sierpnia 1907 roku i był drugim dzieckiem Karola i Justyny z. d. Wrodarczyk. Od pierwszych lat życia otrzymywał dobre podstawy życia z wiary poparte przykładem jego pobożnych rodziców i religijnie żywej parafii jego pochodzenia. Jego rodzice należeli do ludzi dobrych, religijnych i pracowitych. Nic dziwnego, że powołanie do zakonnego i kapłańskiego życia trafiło u Ludwika na dobry grunt. Już jako dziecko był wyjątkowo poważny, pobożny i zrównoważony. Po lekcjach w szkole często wstępował do parafialnego kościoła pozostając tam na długiej modlitwie. W przypływie szczerości zwierzył się kiedyś swojemu koledze Franciszkowi Bączkowiczowi, iż ma pragnienie, by jego życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Bożego.

14-letni Ludwik

3. Powołanie
Rok 1921 był dla Ludwika rokiem wyboru przyszłej drogi życia. Ojcu wyznaje, że pragnie zostać kapłanem. Mając 14 lat wybiera Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej i wstępuje do Niższego Seminarium Duchownego tegoż Zgromadzenia. Jest kolejno w Niższym Seminarium w Krotoszynie, woj. poznańskie (1921-22), w Lublińcu na Śląsku (1923-24) i Krobii, woj. poznańskie (1924-26).
W czerwcu 1926 roku zdał maturę, po czym 14 sierpnia 1926 r. rozpoczął nowicjat w Markowicach k/Inowrocławia, 
zaś następnego roku 15 sierpnia 1927 r. złożył pierwszą profesją zakonną.
Po ukończeniu rocznego nowicjatu rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym Oblatów w Obrze, jednak krótko po rozpoczęciu roku akademickiego zachorował i musiał poddać się kuracji w szpitalu. Przełożeni uznali, że ze względu 
na zły stan zdrowia musi przerwać studia w seminarium i podjąć dalszą kurację w domu rodzinnym. Powraca zatem do domu rodzinnego w Radzionkowie i po rocznej kuracji znów wyjeżdża do Obry na dalsze studia. 15 sierpnia 1930 r. złożył wieczystą profesję.
W Obrze daje piękny przykład życia klasztornego i misjonarskiego. O. Antoni Grzesik OMI, jego rówieśnik, zaświadczył 
o nim: "Podziwiałem jego głęboką wiarę, którą wyniósł z domu rodzinnego i jego zdecydowanie. Znam go jako człowieka skromnego i pokornego. Był wyrozumiały, koleżeński, wewnętrznie bardzo urobiony. Uchodził za wielkiego ascetę".
Święcenia kapłańskie otrzymał w Obrze z rąk Ks. Biskupa Dymka, w sobotę 10 czerwca 1933 r., a trzy dni później odprawił Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Radzionkowie. W jego życiu rozpoczyna się nowy rozdział, ale po prymicjach powraca jeszcze na jeden rok do Obry, by ukończyć studia.
Ojciec Ludwik wraz z matką i siostrą Pryscillą

Nowicjat 1926-1927

Rodzina o. Ludwika

4. Kodeń i Markowice: wikariusz i ekonom
5 sierpnia 1934 roku O. Ludwik Wrodarczyk został skierowany na pierwszą placówką, a był nią Kodeń nad Bugiem, koło Terespola. Na młodego wikarego złożono wiele ważnych obowiązków. W sierpniu 1934r. pisał do domu rodzinnego 
w Radzionkowie: "Znajduję się pod opieką naszej potężnej Matuchny Kodeńskiej. Tutaj mam być wikarym, ekonomem 
i nauczycielem religii w szkole. Pracy więc będzie dużo, ale Pan Bóg i Matka Boska Kodeńska pomogą, że się wywiążę 
z zadania dobrze".
W ciągu dnia miał tyle zajęć, że czasami dopiero wieczorem znajdował czas na posiłek, który był dla niego równocześnie obiadem i kolacją. Ale na modlitwę zawsze znalazł czas. Resztę dnia spędzał na modlitwie i sam na sam z Jezusem Eucharystycznym. Choć był młodym, był kapłanem bardzo urobionym wewnętrznie, pracowitym, umartwionym, a przy tym bardzo pogodnym.
Po dwóch latach pracy w Kodniu został przeniesiony do Markowic, k/Inowrocławia, w którym mieścił się nowicjat Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tam została mu powierzona funkcja ekonoma domu zakonnego, 
ale O. Ludwik będzie także dla adeptów do życia zakonnego, czyli nowicjuszy, żywym przykładem realizacji zakonnego życia. Dla swoich współbraci był przykładem świętości kapłana i zakonnika.
W Markowicach przez dwa lata (1937- 39) przy boku superiora i mistrza nowicjatu, bł. O. Józefa Cebula, beatyfikowanego 13 czerwca 1999 r.. O. Wrodarczyk był przykładem świętości kapłana i zakonnika. Wszyscy mogli się od niego uczyć życzliwości, delikatności, prostoty, pokory i pracowitości. Jeden ze współbraci tamtej wspólnota powiedział o nim: 
"O. Wrodarczyk to był wspaniałym człowiekiem, kapłanem, ekonomem i zakonnikiem" - Br. Józef Jarmuż OMI.

5. Okopy: kapłan, duszpasterz, misjonarz, lekarz
W sześć lat po otrzymaniu święceń kapłańskich, w sierpniu 1939 roku, O. Ludwik Wrodarczyk zostaje mianowany administratorem nowo utworzonej parafii Okopy k/Rokitna, w diecezji łuckiej, w powiecie Sarny na Wołyniu, położonej 2 km od przedwojennej granicy polsko-rosyjskiej. Do pomocy przydzielono mu także O. Antoniego Maturę i Br. Karola Dziembę.
Parafia Okopy została wydzielona z parafii Rokitno w 1939 r. i obejmowała polskie wioski: Okopy, Dołhań i Borowe Budki 
i częściowo polską Kolonię Netreba. Wioski te były otoczone dużymi wioskami ukraińskimi: Kisorycze, Karpiłówka 
i Borowe. Parafia liczyła około tysiąca wiernych i posiadała własny drewniany kościół wybudowany w 1934 roku, jako kościół filialny parafii Rokitno. Proboszcz z oddalonego o 20 km Rokitna tylko od czasu do czasu dojeżdżał do kościoła filialnego w Okopach. Czasem odprawiał w nim nabożeństwa kapelan wojskowy Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). 
W inne dni wierni modlili się sami, bez kapłana.
Wieś Okopy i okolice
Na nowe miejsce pracy 32-letni O. Ludwik Wrodarczyk i 26-letni brat zakonny Karol Dziemba, wyruszyli do Okopów 20 sierpnia 1939 roku. Ojciec Matura wyjechał do Okopów z Kodnia dopiero 11 września 1939 r.. Do Okopów jednak nie dotarł bo od 17 września 1939 roku Armia Czerwona zajęła Okopy.
Nowa parafia powitała go w przeddzień wybuchu wojny - 29 sierpnia 1939 roku. W Okopach nowego proboszcza witali wszyscy mieszkańcy, łącznie z prawosławnym. Do czasu ukończenia budowy plebani, obydwaj oblaci przez pół roku zamieszkali w domu kościelnego Hieronima Rudnickiego. Nieco później, bo o w 1942 r., w jednym z ostatnich listów do rodziny O. Ludwik pisał: "Mieszkamy we własnym domku jeszcze nie wykończonym. Naokoło las, a do miasta 20 km. Gdy jest dobra droga to za 2 niecałe godziny można tam zajechać, a gdy jest dobre błoto, to i 6 godzin za mało, ale w jedną stronę. Mamy tu piękny drewniany kościółek, jeszcze nie wymalowany. Ludzie uczęszczają na nabożeństwa, lecz nieraz były przeszkody albo wielkie mrozy do 33o Celsjusza albo wielkie błoto. Zima tego roku była bardzo ciężka".
"Ksiądz Wrodarczyk objął parafię bardzo zacofaną pod względem gospodarczym i społecznym - zeznaje Leon Żur, który był jego ministrantem. Ludność miejscowa oświetlała swoje domostwa łuczywem, chodzono w ubraniach przez siebie wyprodukowanych i w łapciach z łyka. W uprawie roli nie znano nawet "trójpolówki". Ziemniaki sadzono pod motykę, uprawiano szpadlem, wykopywano rękami lub motyką. Nie znano pojęcia obradlania. Obce ludności były nawozy sztuczne
i jakiekolwiek zbiory plonów przy pomocy maszyn. Dopiero tuż przed wojną u zamożniejszych gospodarzy pojawił się żelazny pług i kierat do cięcia sieczki, zaś siłą pociągową stanowiły woły".
Wiele do życzenia pozostawiały w parafii sprawy związane z higieną i zdrowiem. Co roku w okolicy pojawiały się epidemie czerwonki. Ludziom dokuczał ból głowy, brzucha, świerzb, ospa, owrzodzenia ciała i wszawica. Ludzie umierali "na brzuch", "na głowę", "na płuca". Wiosną, kiedy do wielu domów zaglądał przednówek, dzieci zbierały szczaw, a w lasach i na bagnach wybierały ptasie jajka, z czego przygotowywano zupę z serwatki, dodając do tego jaglaną kaszę.
Jedynymi lekarzami byli znachorzy, różni zamawiacze, zaklinacze i "babki" odbierające porody. Do najbliższego lekarza 
w Rokitnie było 20 km, a na właściwe lekarstwa ludzi nie było stać. Taką parafię obejmował O. Wrodarczyk. Od początku zdawał on sobie sprawę z faktu, że oprócz posługi kapłańskiej i pociechy religijnej musi im nieść pomoc w chorobie i biedzie i prowadzić działalność oświatowo-wychowawczą.
Ksiądz Wrodarczyk zajmował się leczeniem ludności przy pomocy ziół. Parafia wspierała i udzielała pomocy ludziom biednym, chorym, kalekim i niedołężnym. Doprowadził do takiego stanu poczucia obowiązku higieny osobistej tutejszej ludności, że zaczęła znikać prawie coroczna permanentna epidemia czerwonki. Oprócz leczenia osobistego uczył ludność zielarstwa i zapobiegania chorobom. Nawet czasami w trakcie kazań przypominał parafinom o sprawach doczesnych, wzywając ich do spożywania wody przegotowanej. Sprowadzał nasiona z Wielkopolski i Pomorza, wprowadzał płodozmian, uprawiał zioła lecznicze, warzywa, zboże, ziemniaki.
Okres ponad czteroletniej pracy w Okopach to najpiękniejsza karta życia i posłannictwa O. Ludwika Wrodarczyka. Z cała gorliwością jako kapłan i misjonarz przystąpił do organizowania życia parafialnego. Swoją pobożność i dobroć pragnął zaszczepić w sercach biednych katolików i Polaków żyjących na Kresach Wschodnich. Działalność duszpasterska 
O. Ludwika była szczególna i nie ograniczała się tylko do ołtarza, konfesjonału czy ambony. Jego kapłaństwo z jednej strony było "nadzwyczajne", a z drugiej takie "zwyczajne". Dla ludzi Podola stał się on "wszystkim dla wszystkich", aby wszystkich pozyskać dla Chrystusa - jakby powiedział św. Paweł (por. 1 Kor. 9.22). Dla wszystkich był kapłanem, duszpasterzem 
i lekarzem.
O. Ludwik o każdej porze dnia i nocy spieszył do chorych z lekarstwem lub sakramentem ostatniego namaszczenia. Garnęli się do niego jednakowo Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, katolicy i niekatolicy, a nawet partyzanci. Ponadto O. Wrodarczyk zaczął osobiście odwiedzać chorych w ich domach będąc dla nich lekarzem ducha i ciała. Chorym przynosił różnego rodzaju napary, maści i napoje. Po najdalszej okolicy rozchodziła się fama o księdzu-lekarzu, stąd pod plebanią nie jeden raz można było zobaczyć stojące furmanki, na których leżeli chorzy i których często tam przywożono po ostatni ratunek. Nikomu nie odmawiał pomocy. Szedł do każdego, kto go potrzebował. Był lekarzem, nauczycielem, kapłanem, ratował chorych, wspomagał biednych.
Kiedy na wskutek nieurodzaju w 1942 r. zapanował powszechny głód ludzie jedli plewy, w żarnach mielono gryczane łuski, żołędzie, owies. Mieszano to z niewielką ilością mąki i wypiekano bliżej nie określony chleb. Spożywanie takiego chleba powodowało ostre zaparcia żołądkowe, a osłabione organizmy atakowała czerwonka i tyfus i inne choroby ludzi niedożywionych. Ludzie wówczas masowo umierali. Wtedy ksiądz zielarz był jedynym ratunkiem dla biednej ludności.
Piękne świadectwo o jego posłudze przekazali naoczni świadkowie, jego parafianie z Okopów. "W połowie listopada zachorowałem na czerwonkę i kilka tygodni przeleżałem w łóżku. Byłem bardzo ciężko chory i nie wiadomo, jak by to się skończyło gdyby, nie pomoc księdza Ludwika Wrodarczyka, który mnie leczył i dostarczał potrzebnych medykamentów. Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi sam lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców jak mają ze mną postępować. 
O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą" (Bronisław Janik "Było ich trzy" s. 90-91).
"Ksiądz Wrodarczyk to był bardzo dobry, nadzwyczajny człowiek. On przyjmował wszystkich ludzi. Nie robił różnicy, że ten Polak, tamten Ukrainiec. Wszystkich traktował jednakowo. Zawsze mówił: "Jest jeden Bóg dla wszystkich ludzi i musimy wszyscy żyć zgodnie". Zachorował chłopiec jednego Ukraińca. O. Wrodarczyk poszedł pięć kilometrów, żeby go tam na miejscu odwiedzić i leczyć. Szedł te pięć kilometrów pieszo".
W roku 1941, mimo trwającej wojny i okupacji O. Ludwik głosił w Wielkim Poście rekolekcje w Klesowie u księdza Antoniego Chomickiego, który wspomina je następująco: "Mówca z niego był słaby, ale coś przez niego przemawiało. Dziwiłem się, jak temu wszystkiemu dal radę. Był bardzo skromny, pokorny. Inni księża jak przyjeżdżali i głosili, to nie spowiadali, a on prawie sam wszystkich wyspowiada!. Był dobrym spowiednikiem. Wszyscy się chętnie u niego spowiadali. Ci ludzie czuli u niego świętość. Kiedy głosił rekolekcje, to przez niego przemawiała jakaś świętość, jakaś energia duchowa. W nim czuło się świętego i dobrego kapłana. Ludzie garnęli się do niego, jak do ojca. To był święty: kaznodzieja, misjonarz 
i spowiednik". Głosił rekolekcje, bardzo dużo spowiadał - ludzie czuli u niego świętość, garnęli się do niego jak da ojca. 
"To był święty: kaznodzieja, misjonarz i spowiednik".
Większość Polaków była tak głęboko zrusyfikowana, że nie rozmawiano już po polsku. Posługiwano się językiem tzw. "prostym", czyli miejscowym dialektem językowym, którym w równej mierze posługiwali się tak Polacy jak i Ukraińcy. Była to mieszanina słów polskich, rosyjskich i jeszcze bliżej nie określonych. O. Ludwik w dosyć krótkim czasie nauczył się miejscowego dialektu i w ten sposób zdobywał wielkie uznanie i ogólny społeczny szacunek, czego dowodem jest fakt, 
że w Okopach coraz więcej ludności wyznania prawosławnego brało udział w obrzędach świat katolickich. Bywało, 
że O. Wrodarczyk kazanie głoszone po polsku kończył w tzw. języku rusińskim, co bardzo podobało się miejscowej ludności.
W Okopach - jak zaświadcza Leon Żur - masowo odbywały się chrzty ludności zza byłej granicy polsko-rosyjskiej. Chrzczono ludzi dorosłych, którzy z uwagi na grożące im prześladowanie religijne ukrywali swoją wiarę. Na plebani przechowywano i udzielono pomocy uciekinierom żydowskim.
Charyzmatyczna działalność O. Wrodarczyka nabierała rozgłosu i wychodziła poza granice parafii i sięgała na teren Rosji. Ponieważ Okopy leżały nad przedwojenną granicą polsko-rosyjską wielu Polaków z terenów radzieckich odwiedzało kościół w Okopach. Bardzo licznie przybyli na Pasterkę w 1941 roku. Wielu z nich po raz pierwszy widziało księdza i tak uroczyste nabożeństwo. Na zaproszenie przybyłych ze wschodniego Podola Polaków O. Ludwik wybrał się wiosną 1942 r. 
w odwiedziny do nich. Dotarł do Żytomierza i aż po Kijów. Bilans jego jednej dwumiesięcznej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych oraz około 600 nawróceń.
Wierni z terenów rosyjskich obiecywali, że przyjdą do Okopów z pielgrzymką na odpust św. Jana Chrzciciela 24 czerwca 1943 r. I rzeczywiście, przybyli bardzo licznie z terenów za Zbruczem, a dołączyli do nich pielgrzymi w wszystkich okolicznych parafii. Na odpuście w Okopach było przewidziane bierzmowanie dorosłych. Biskup Szelążek, ze względu na podeszły wiek, nie był w stanie sam przybyć, ale mianował dziekana z Sarn do bierzmowania wiernych, zaś ks. dziekan delegował siedmiu kapłanów do pomocy O. Wrodarczykowi na czas odpustu. Odpust był wyjątkowy, skoro sześć tysięcy osób otrzymało sakrament bierzmowania, a do Komunii św. przystąpiło ponad dziewięć tysięcy wiernych.
O. Wrodarczyk był średniego wzrostu, szczupły, twarz nieco prostokątna, starannie uczesane włosy. Nosił okulary o silnych szkłach. Był księdzem z powołania. Żył sprawami parafii, którym niósł wszelką możliwą pomoc. Niejeden mieszkaniec Okopów, Dołhani, Borowskich Budek i Netreby miał mu wiele do zawdzięczenia. Był proboszczem, o jakim mogła marzyć niejedna parafia. Na plebani był samowystarczalny i żył skromnie. Pomagał ludziom jak mógł, ale sam też przeżywał wszystko, co napotykało ludzi. Z motywów tylko jemu wiadomych, z powodu własnych trudności życiowych, czy nieszczęść trapiących ludność miał zwyczaj udawania się do kościoła i wtedy przez wiele godzin, a bywało, że i przez całą noc pozostawał w kościele. Godzinami leżał krzyżem przed ołtarzem, w czasie kiedy powinien był odpoczywać po całodziennej bieganinie odwiedzając chorych. Odprawiał specjalne Msze św. i modlił się o odwrócenie nieszczęść jakie spadały na ludzi. Tak było we wrześniu 1939 roku, kiedy wybuchła wojna z Niemcami Rosją, w czasie wywózki Polaków na Syberię. Tak samo czynił kiedy był nieurodzaj na polach czy to z powodu suszy czy nadmiernych opadów. Tak czynił również i wtedy, kiedy szerzyła się epidemie różnych chorób i kiedy był głód na przednówku. Tak też postąpił w noc napadu na trzy polskie wioski jego parafii. Ludzie widzieli w nim "człowieka świętego, bez żadnej skazy, osobę doskonałą", co również budowało pobożność ludzi i umacniał się autorytet duchownego.

6. Droga męczeństwa
Wiosną 1943 r. pojawiło się widmo prześladowania ludności polskiego pochodzenia. Nacjonaliści niemieccy rozpalali nienawiść pomiędzy ludnością polską i ukraińską, co padała na podatny grunt ukraińskiego nacjonalizmu. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) wysunęła hasło budowy wielkiej, niezależnej Ukrainy. Partyzanci, którzy stanowili obronę miejscowej ludności przed ukraińskimi bandami, na pewien czas zostali odwołani pod Żytomierz. Tę sytuację słabości polskiej ludności wykorzystali ukraińscy nacjonaliści. Na Wołyniu rozpoczęła się rzeź polskiej ludności.
Okopy - Kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela
Okopy zostały bez obrony. Mnożyły się grabieże i napady na ludność polskiego pochodzenia. Już od wiosny 1943 roku 
w okolicach Okopów ginęły pojedyncze osoby, całe rodziny i płonęły niektóre zagrody. Ludność polska na noc uchodziła do lasu zabierając ze sobą to, co najbardziej potrzebne, a często nawet bydło. Bywało, że z całej wioski tylko okopowski proboszcz pozostawał w wiosce. Dwukrotny atak band ukraińskich na polskie wioski został odparty. Trzeci i najtragiczniejszy nastąpił w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku.
Zbliżał się już front rosyjsko-niemiecki. Wieczorem 6 grudnia 1943 roku O. Wrodarczyk pisał nuty dla chóru kościelnego na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia, a później razem z bratem zakonnym Karolem Dziembą OMI i stuletnią staruszką, która pomagała w pracy na plebani, odmawiał litanię Loretańską. O. Wrodarczyk - jakby przeczuwając, co niebawem miało nadejść - pożegnał się z bratem zakonnym Karolem Dziembą i udał się do miejscowego kościoła. Na pożegnanie podał mu rękę, ucałował go, przytuli po ojcowsku i powiedział: "Zostań z Bogiem Bracie. Kochaj Matkę Najświętszą. Zdajmy się na wolę Bożą. Ja pójdę do kościoła, nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu...". Wiele razy różne osoby, a także brat Karol, namawiały go do ucieczki do lasu. On zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później bulbowcy mogą przyjść także na plebanię, jednak nie dał się przekonać. Był przekonany, że jego miejsce jest w kościele i przy wiernych i nie może go spotkać nic złego, skoro sam wszystkim okazywał dobroć.
W kościele klęczał i leżał krzyżem przed ołtarzem, modli się i czekał aż przyjdą po niego. Godzina jego nadeszła i przyjął ją świadomie wraz z tym wszystkim, co miało nastąpić. O godz. 22.00 płonęły już pierwsze domy w Okopach, Dołhani 
i Borowskich Budkach podpalane przez bandy ukraińskie. Ludzie szukając schronienia uciekali do lasu. Jeśli kogoś napotkano żywego musiał zginąć. Ginęli mężczyźni, kobiety i dzieci. Owej nocy, tylko w Okopach zostało zamordowanych około kilkadziesiąt, może nawet 50 osób. Rabowany dobytek był ładowany na wozy.
Żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) wtargnęli do kościoła w Okopach. Dopadali go na stopniach ołtarza i od pierwszych chwil zaczęli się znęcać nad bezbronnym proboszczem. Wstawiły się za nim dwie kobiety również przebywające w kościele; 18-letnia Weronika Kozińska i 90-letnia Łucja Skurzyńska. Obie na miejscu zostały zamordowane. Na stopniach ołtarza pozostała po proboszczu zakrwawiona koloratka, a na podłodze, jak rozsypane ziarno, leżały guziki jego sutanny. Przed drzwiami kościoła leżały wiązki słomy, którą chciano podpalić kościół. Błagalne prośby Ks. Wrodarczyka odprowadziły od złych zamiarów banderowców i kościół ocalał.
Bandyci nie omieszkali jednak obrabować kościoła. Splądrowali i ograbili zakrystię. Włamali się do tabernakulum 
i sprofanowali ołtarz. Jeszcze następnego dnia ludzie zbierali na podłodze rozsypane komunikanty. Na czekająca przed kościołem furmankę załadowali szaty i przedmioty liturgiczne takie jak: monstrancję, kielichy i powieźli w kierunku Karpiłówki. Do odległej o 7 km Karpiłówki, gdzie znajdował się sztab bandy UPA wleczono związanego i przywiązanego do sań O. Wrodarczyka. Ostatnim śladem po księdzu Wrodarczyku były znalezione na drodze z Okopów do Karpiłówki części jego ubrania - kołnierz i część rękawa. Na śniegu pozostały krople krwi - ślady bicia i maltretowania. Był to jedyny przypadek uprowadzenia żywego Polaka z miejsca pogromu. Prawdopodobnie dla niego, jako dla duchownego, obmyślano inny, bardziej wyrafinowany i okrutniejszy sposób śmierci.
Bronisław Janik znał O. Wrodarczyka osobiście. Jako parafianin był sprzedawcą w miejscowym sklepie i nauczycielem dla dorosłych w Borowych Budkach. W swojej książce "Niezwykły świadek wiary na Wołyniu 1939-1943 Ks. Ludwik Wrodarczyk" (Poznań 1993) na stronie 210 tak opisuje ostatni etap męczeńskiej drogi O. Wrodarczyka: "Po wywiezieniu księdza samochodem z Karpiłówki do uroczyska Pałki, położonego w pobliżu kolejki wąskotorowej na linii Rokitno-Moczulanka, rozebranego do naga poddano nieludzkim torturom. Kłucie bagnetami i igłami, przypiekanie zbolałych nóg rozpalonym żelazem nie odnosiło pożądanego skutku. Kapłan wciąż jeszcze żył. Rozwścieczeni oprawcy przystąpili do bardziej bestialskich tortur. Widząc swą niechybną śmierć, męczennik poprosił oprawców o pozwolenie odmówienia modlitwy. Zezwoli wspaniałomyślnie.
Uklęknąwszy na mchu, kapłan długo się modli. Po zakończeniu powiedział: "Jestem gotów". Dwanaście ubranych 
w czerwone spódnice ukraińskich dziewcząt położyło księdza na ziemi i przywiązało do leżącej kłody drzewa. Następnie 
z zimną krwią rozpoczęły przecinanie jego ciała piłą. Przerżniętego do połowy, dającego jeszcze a życia postawiły na nogi 
i przywiązały do rosnącego drzewa, by z kolei z odległości kilkunastu metrów otworzyć do niego karabinowy ogień.
Ks. Ludwik Wrodarczyk był martwy. Po wykopaniu dołu i wrzuceniu do niego zwłok, zbrodniarze przykryli brudnym workiem z sieczką głowę swej ofiary. Na przysypany piaskiem grób nałożyli darń i kilka urwanych gałęzi. W takich to okolicznościach pierwszy i ostatni proboszcz w okopowskiej parafii, misjonarz oblat ks. Ludwik Wrodarczyk, zakończył swe poświęcone Bogu i Kościołowi młode trzydziestopięcioletnie życie".
Czy taka jest prawda o jego śmierci? Dotychczas nie udało się odnaleźć wiarygodnych świadków i szczegółowych wyjaśnień na temat okoliczności jego męczeństwa. Ludzie po prostu boją się mówić. Po tylu latach istnieje jeszcze zagroda i dom, 
w którym dokonano męczeństwa. Nawet jest plama krwi na ścianie, której nie można wymazać i "wyro", na którym go męczono. Nie wiadomo jednak, gdzie pochowano ciało męczennika O. Ludwika Wrodarczyka.
Leon Żur (list z 24 września 1990 r.), który odwiedzał rodzinne strony Okopów otrzymał informację, że O. Ludwik Wrodarczyk został zakopany za stodołą gospodarstwa ukraińskiego chłopa. Ten z kolei po wkroczeniu armii radzieckiej, 
w obawie przed ewentualnymi konsekwencjami wiosną 1944 r. zwłoki odkopał i przeniósł nieco dalej na teren bardziej bagienny. Być może jest to jakiś wiarygodny ślad pochówku doczesnych szczątków O. Wrodarczyka.
Tam gdzie kiedyś były Okopy dzisiaj są pola. Wszystkie zabudowania ludności polskiej w Okopach spłonęły w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku, gdy Okopy, Dołhań i Budki Borowskie zostały zaatakowane przez nacjonalistów ukraińskich z oddziału Tarasa Bulby. Oprócz kilku chat zamieszkałych przez Ukraińców ocalał wówczas drewniany kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela. Mieszkańcy wsi, którym przed pogromem udało się ujść do lasu, nazajutrz składali w nim ciała pomordowanych krewnych i sąsiadów. Kościół w Okopach spłonął już po wojnie w 1948 r.. Po dzień dzisiejszy jedynym świadkiem wydarzeń tamtych czasów jest cmentarz, założony przez O. Ludwika Wrodarczyka we wrześniu 1939 roku na którym pochował on pierwsze ofiary najazdu wojsk rosyjskich na Polskę 17 września i na którym pochowano wszystkich pomordowanych 
w tragiczną noc z 6 na 7 grudnia 1943 r.. Staraniem ludności ukraińskiej stanął tam pomnik ku czci pomordowanych Polaków, także pierwszego i ostatniego proboszcza Okopów O. Ludwika Wrodaczyka OMI, chociaż do dzisiaj miejsce jego grobu jest nieznane.
O. Ludwik Wrodarczyk, kapłan wielkiego ducha i głębokiej wiary, zasłużony dla społeczności polsko-ukraińskiej, podał się woli Bożej i poniósł śmierć męczeńską za najwyższe wartości wiary, kapłaństwa i życia zakonnego.
W setną rocznicę urodzin o. Ludwika Wrodarczyka w miejscu jego śmierci ojcowie oblaci z Polski Postawili w miejscu jego śmierci krzyż.
Krzyż w miejscu śmierci o. Ludwika
źródło: Towarzystwo Przyjaciół Misji Oblackich list o. Józefa Niesłonego OMI, www.parafia.radzionkow.pl


Wspomnienia różnych osób z wyprawy w miejsce kaźni o. Ludwika
Oto wspomnienia różnych osób, które wybrały się w pielgrzymkę do miejsca uświęconego życiem i śmiercią naszego kochanego o. Ludwika Wrodarczyka.

Wspomnienia p. Romana Kierasa - siostrzeńca o. Ludwika Wrodarczyka
W dniach 6-9 maja 1992 roku wraz z bratem ks. Ludwikiem Kierasem, kuzynem Franciszkiem oraz świadkiem tamtych dni, panem Leonem Żurem udaliśmy się na Wołyń śladami pracy duszpasterskiej Oblata Maryi Niepokalanej o. Ludwika Wrodarczyka aż po miejsce jego męczeńskiej śmierci w Karpiłówce, miejscowości obwodu sarneńskiego. Zaprosiły nas pani Anna Litwin oraz Larysa Rudyk. Jadąc drogą w kierunku Kodnia nad Bugiem myślałem, czy będąc na Ukrainie, która stawia pierwsze kroki ku wolności i demokracji tamtejszy lud jest w stanie nam zawierzyć i sercem pełnym zbratania pomóc nam 
w tej trudnej misji. Po noclegu u Ojców Oblatów w Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej oraz mszy świętej, którą ofiarowaliśmy za owoce naszej wyprawy, skierowaliśmy się do granicy w Terespolu. Z pełnym bagażem darów dla dzieci 
z Czarnobyla i z różańcem w ręku udało nam się po wielu godzinach dotrzeć do granicy i z Bożą pomocą ją przekroczyć. Dnia 8 maja dotarliśmy do miejsca naszego zamieszkania, do pani Larysy Rudik w Borowem. Powitanie przyjęliśmy 
z wielkim zdumieniem. Cała wieś stała przy opłotkach z serdecznym uśmiechem. To, co miało być najtrudniejsze było już za nami. Bardzo szybko nawiązaliśmy kontakt dzięki tłumaczowi panu Leonowi Żurowi. Do późnych godzin nocnych omawialiśmy plan naszej wizyty jak i podjętych ważnych dla nas decyzji ze strony ukraińskiej. W następnym dniu byliśmy 
w Karpiłówce na miejscu męczeństwa o. Ludwika, rozmawialiśmy z wieloma świadkami tamtych dni, którzy dobrze pamiętali wujka. Jednak na temat śmierci jak i miejsca ewentualnego pochówku niewiele chcieli nam przekazać. Z zebranych informacji udało nam się ustalić, w jaki sposób kapłan został zamordowany. Informowano nas o różnych miejscach pochówku. Dzięki uprzejmości gospodarzy z Borowej, Netreby, Karpiłówki i Rokitna mogliśmy zwiedzić i zobaczyć założony przez wujka cmentarz, byliśmy na miejscu byłej świątyni pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela (dzisiaj wielkie pole kołchozu). Na pamiątkę zabraliśmy z tamtego terenu belkę poprzeczną z krzyża grobów, w których wujek pochował swoich parafian, kamień z fundamentów kościoła w Okopach oraz kilka roślin, które prawdopodobnie zasadził kiedyś na cmentarzu o. Ludwik. Zwiedziliśmy też sale koncertową w Rokitnie, która została przebudowana z dawnego kościoła. Pomimo wszelkich starań,( użyto nawet sprzętu koparkowego) nie udało nam się wtedy ustalić miejsca pochówku o. Ludwika Wrodarczyka. Mimo tego jesteśmy bardzo zadowoleni z wyprawy. Wiemy gdzie i w jaki sposób poniósł śmierć męczeńską, wiemy też, kim był dla tamtejszego ludu ukraińskiego, polskiego, żydowskiego a nawet rosyjskiego nasz radzionkowski duszpasterz, członek rodziny Wrodarczyków - Ojciec Ludwik Wrodarczyk. 

Wspomnienia o. Józefa Niesłonego OMI - superiora Klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej 
w Lublińcu    /z listu do Towarzystwa Przyjaciół Misji Oblackich/
W czerwcu 2001 r. papież Jan Paweł II jako pierwszy papież przybył z pielgrzymka apostolską na Ukainę. Odwiedził Kijów 
i Lwów. We Lwowie, liczącym dzisiaj 830 tyś. mieszkańców, w stolicy dawnej Galicji, papież przebywał trzy dni, 
od 25 do 27 czerwca. Jan Paweł II modlił się we lwowskiej katedrze katolickiej i ormiańskiej, miał spotkanie z młodzieżą 
oraz przewodniczył Mszy św. na hipodromie dla wyznawców Kościoła Rzymsko-Katolickiego i Greko-Katolickiego.
Na spotkanie z Papieżem pojechała Pielgrzymka z parafii św. Wojciecha z Radzionkowa wraz z tamtejszym 
Ks. Proboszczem oraz O. Józefem Niesłony OMI, superiorem Klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej 
w Lublińcu.
Z prarafii św. Wojciecha w Radzionkowie pochodził męczennik za wiarę i kapłaństwo O. Ludwik Wrodarczyk, Oblat Maryi Niepokalanej, który poniósł śmierć męczeńską 7 grudnia 1943 roku w Karpiłówce, na terenie przedwojennego powiatu Rokitno. Celem pielgrzymki z Radzionkowa oprócz spotkania z Papieżem było dotarcie do miejsca męczeństwa 
O. Wrodarczyka i ewentualne spotkanie z ludźmi, którzy byli świadkami tego męczeństwa.
W niedzielę 24 czerwca, o godz. 8.00. wyjechaliśmy autokarem ze Lwowa do Karpiłówki. Po drodze mijaliśmy miasta: Równe i Sarny. W Rokitnie, w kościele katolickim prowadzonym przez Księży Pallotynów, o godz. 15.00 odprawiliśmy Mszę św.. Uczestniczyło w niej także kilku miejscowych starszych ludzi, zaś w kościele na kartkach była modlitwa w intencji beatyfikacji O. Ludwika Wrodarczyka. Jeden z miejscowych mężczyzn służył nam jako przewodnik do odległej o 20 km. Karpiłówki. Cała trasa ze Lwowa do Karpiłówki wynosiła 380 km. w jedną stronę. Karpiłówka do duża wioska. Na ulicach można było zobaczyć wielu dorosłych, młodzieży i dzieci. Pojawienie się autokaru wzbudziło wyraźne zainteresowanie. 
Po długim poszukiwaniu miejsca męczeństwa O. Ludwika i osób, które mogły znać szczegóły tego męczeństwa wskazano nam na pewną osobę.
Była to 80-letnia staruszka. Mieszkała z mężem i zamężną wnuczką oraz prawnuczkami. Okazało się, po przeciwnej stronie wiejskiej drogi mieszkały także dwie jej siostry, które kilka lat temu zmarły. Staruszka bardzo szczerze odpowiadała 
na stawiane jej pytania. Powierdziała, że była świadkiem męczeństwa księdza katolickiego z pobliskich Okopów.
Potwierdziła, że tamtej nocy przyprowadzono go do ich domu. "I co mogliśmy zrobić, co my byliśmy winni, że go tutaj przyprowadzono". Potwierdziła, że O. Wrodarczyk był związany, że był torturowany i męczony w pokoju starego domu, który od kilku lat już nie istnieje.
Wskazała na miejsce jego męczeństwa. "Tutaj, w tym miejscu, gdzie był stary dom, gdzie była izba, był umęczony, potem, 
za domem, gdzie było nasze pole, był zakopany. Nie mogę jednak powiedzieć w którym dokładnie miejscu był zakopany, 
bo po wojnie zabrano nasze pole na kołchoz i już nikt nie może wskazać jego grobu". Staruszka wskazała, że miejsce jego grobu znajduje się niedaleko za ich domem.
Na miejscu męczeństwa O. Wrodarczyka jest coś w rodzaju małego ogródka, a na środku jakby usypany z ziemi grób. Zrobiło to nas wielkie wrażenie.
W tym miejscu, setki kilometrów od rodzinnego Radzionkowa, kilka kilometrów od swojej parafii, w Wigilię Uroczystości Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, umierał w strasznych męczarniach, jako dobry pasterz, kapłan, pierwszy i ostatni proboszcz parafii Okopy, Oblat Maryi Niepokalnej O. Ludwik Wrodarczyk OMI.
źródło: www.parafia.radzionkow.pl


"Świętymi się nie rodzimy, świętymi się stajemy"
Rzecz o ojcu Ludwiku Wrodarczyku, OMI. (słowo wygłoszone na konferencji Rady Pedagogicznej)  - Maria Kielar-Czapla
Urodził się 25 sierpnia 1907 roku w radzionkowskiej, bogobojnej i katolickiej rodzinie Justyny i Karola Wrodarczyków. 
Już jako dziecko dążył do doskonałości. Wzorem świętości była rodzina, w której uczył się miłości, którą stale rozwijał. Już jako młody chłopak, uczeń szkoły podstawowej wiedział, w jakim kierunku zdążał, co stanowiło największą wartość w jego życiu. Ludwik chciał osiągnąć doskonałość na płaszczyźnie modlitwy. W drodze ze szkoły do domu często wchodził do kościoła, aby gorąco modlić się u stóp Chrystusa Eucharystycznego. Trwał na modlitwie, często godzinami. Matka nie martwiła się o syna. Wiedziała, iż u stóp ołtarza Ludwik był bezpieczny. Jego wyjątkową postawę dostrzegali koledzy szkolni z tamtych lat. Adolf Szastok podał świadectwo o wyjątkowej powadze Ludwika i tajemniczości, majestacie i szlachetności, 
o bogactwie jego ducha. Jego dziecięce, lecz jakże poważne spojrzenie w przyszłość i budowanie jej w swoich marzeniach było dążeniem w skrytości swojego serca do ...świętości. Potwierdził to Franciszek Bączkowicz- inny kolega szkolny. Zapamiętał on sobie słowa Ludwika: "Wiesz Franek, ja bym tak chciał, aby moje życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Niebieskiego. Ja bym chciał umrzeć śmiercią męczeńską." Dziś zdanie to jest zdaniem dokonanym. Ludwik 
"od małego pchał się do Boga. Był to święty człowiek"- konkludował Franek. Skończyła się edukacja Wrodarczyka w szkole podstawowej. Był rok 1921. Karol Wrodarczyk pragnął, aby syn został górnikiem. "Ludwik, ty bier karbidka i idź na Johanka". Ludwik z wielką dojrzałością i pragnieniem stwierdził: "Tato, choćby jeno godzina być księdzem, ale jo niym byda." W takiej sytuacji Karol Wrodarczyk nie miał już nic do powiedzenia. Powołanie było bowiem błogosławieństwem dla rodziny. Ludwik udał się do Małego Seminarium do Krotoszyna, aby tam dążyć przez kapłaństwo do świętości, w którym to chce osiągnąć apogeum swoich marzeń. W swoich listach do rodziny pisał, iż cieszy się z tego, że usunął się ze świata i może poświęcić się służbie Bożej. W czasie studiów Ludwik często chorował . Swoje cierpienie znosił dzielnie. Krótko przed przyjęciem święceń kapłańskich rozważał swą drogę do kapłaństwa , którą podążał, jak "po szczeblach drabiny" 
ku "szczytom kapłaństwa". "Szczyty kapłaństwa" to w jego pojęciu ofiara, jak u Jezusa- aż do krwi. 10 czerwca 1933r. Ludwik przyjął święcenia kapłańskie w Obrze, zaś 13 czerwca tegoż roku odprawił Prymicyjną Mszę Święta w rodzinnym Radzionkowie, gdzie u stóp ołtarza, przed laty wymodlił swoje powołanie do kapłaństwa. Ludwik był szczęśliwy. Żmudne 
12 lat nauki zostały uwieńczone kapłaństwem. Niestety, tego pięknego dnia nie dożył już jego ojciec Karol Wrodarczyk.
Pierwszą placówką, do której został skierowany młody kapłan był Kodeń, potem Markowice, Łopień koło Gniezna i ...Okopy na Wołyniu, najtrudniejszy szlak w dążeniu do świętości młodego kapłana. Tam udał się pod koniec czerwca 1939 roku. 
1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Okopy były wioską, położoną na granicy państwa, otoczoną ukraińskimi, nacjonalistycznymi wioskami. Stała się ona miejscem, gdzie pobożność, patriotyzm i przywiązanie do parafian i inne cnoty uczciwego człowieka dały się poznać w tym skromnym misjonarzu, oblacie Maryi Niepokalanej. Jedną z pierwszych wypowiedzi, które skierował do parafian były słowa: "Wiara nakłada na nas wielkie zadanie i najważniejsze jest zaświadczyć o swojej wierze". Słowa te były tak przekonywujące, że wielu ludzi przypomniało je sobie, gdy to świadectwo stało się faktem. Ksiądz Ludwik wyraził się też jasno i przekonywująco, by za przykładem patrona kościoła świętego Jana Chrzciciela wskazywać mieszkańcom Okopów Chrystusa. Dziś dostrzegamy konsekwencję takiego myślenia. Ojciec Ludwik poniósł śmierć męczeńską, jak patron jego kościoła w Okopach i jak św. Wojciech, patron rodzinnej parafii. Jaki był okopowski proboszcz? Niezwykłe gorliwy, w organizowaniu życia parafialnego, dobry i bogaty w inne wartości, które wyniósł z domu rodzinnego. Te wartości pragnął wszczepić w serca wołyńskich Polaków i ludności innych nacji. Ksiądz Ludwik nie tylko sprawował posługi przy ołtarzu, w konfesjonale i na ambonie. Zbliżał również Polaków i Ukraińców, którzy obdarzali go zaufaniem. Nawoływał do pojednania między nimi. Inną troską oblata był stan zdrowia parafian, który nie był zadowalający. Ludzie chorzy byli zdani na własne siły, pozbawieni pomocy lekarskiej ze względu na wysokie koszty leczenia. Nieprzeciętne zdolności medyczne ojca były niebawem rozpoznane przez mieszkańców Okopów. Nie tylko fachowa pomoc, 
ale i dostarczanie leków, często w postaci samodzielnie sporządzanych mikstur i ziół, zbieranych przez oblata na okopowskich polach była nową szansą i nadzieją dla chorych, zwłaszcza podczas przeróżnych epidemii: grypy, tyfusu, czerwonki. Proboszcz szedł do swoich parafian z pomocą nawet w nocy, gdy zaszła potrzeba, nieraz nawet zimą, po kolana 
w śniegu przemierzał szlak do chorych, aby pomóc. Ten wspaniały kapłan nie tylko sam dążył do świętości, lecz uczył tego swoich parafian. Wprowadził rekolekcje, które na tych terenach nie były znane. Słuchano z niecierpliwością jego nauk 
o kościele, prawdach wiary, o grzechu, o sadzie ostatecznym, o Bożym Miłosierdziu. Potem ojciec spowiadał przez długie godziny. Proboszcz Okopów wyczuwał już wtedy potrzebę ekumenizmu. To, co łączyło różne wyznania to wiara w Jezusa 
i przykazanie miłości. Parafianie kochali swego proboszcza i było mu za to wdzięczni. Gdy ktoś chciał skorzystać z jego pomocy, mówił: "Idę do naszego świętego". On zaś ukierunkowywał ludzi ku dobru, kazał usuwać zło z otoczenia, nienawiść i niesprawiedliwość. Mówił, że trzeba, aby ludzie byli dobrzy wobec pokrzywdzonych, zaś wypędzonych należy przyjąć pod swój dach tak, jakby przyjąć się miało Świętą Rodzinę. Władze międzywojennej Polski były zadowolone z takiego proboszcza, zależało im bowiem na rozszerzeniu wpływów Kościoła na tamtym terenie. Księża mieli być życzliwi i mieli kierować tamtejszą ludność ku wierze. Proboszcz Okopów spełniał te warunki.
Gdy Armia Czerwona wkroczyła na tamte tereny ojciec Ludwik nie wycofał się ze swej placówki duszpasterskiej. Oddawał wszystkie siły ludziom, z którymi go zetknął los, był ich kapłanem i przyjacielem. Oblat udawał się nieraz do innych wiosek 
i miast, by głosić Chrystusa. Był pod Żytomierzem, dotarł nawet pod Kijów. Szczęśliwa ludność żegnała oblata ze łzami 
w oczach.
Nadszedł pamiętny grudzień 1943 roku. Wizja niebezpieczeństwa zagrażała Polakom. Pokorny proboszcz udał się do jedynego, bezpiecznego miejsca, do kościoła, przed Tabernakulum. Pożegnał się ze współbratem słowami: "Zostań z Bogiem i kochaj Matkę Najświętszą, zdajemy się na wolę Bożą." To były jego ostatnie słowa. Poszedł tam, gdzie czuł się najpewniej, do kościoła. Tam leżał krzyżem i modlił się. Czekał, co przyniesie los. A los był okrutny. Wnet przyszli oprawcy. Znęcali się nad niewinnym Ludwikiem. Wyprowadzili go związanego z kościoła. Skrwawiona koloratka oraz porozrzucane guziki 
z sutanny były śladami zbrodni, która się niebawem miała urzeczywistnić. Ojciec Ludwik był wleczony saniami do Karpiłowki, do sztabu bandy UPA. Nie wiedział jeszcze o męczarniach, które go miały tam spotkać. Tam obnażyli go, pastwili się nad nim, piłowali, "jak martwy kloc drzewa". Męczennik za wiarę umarł w strasznych męczarniach.
Świętymi się nie rodzimy, świętymi się stajemy. Tak oto skromne, ofiarne życie stało się ziarnem, które obumarło za młodu by ukazać, jak wielka może być wiara oparta na bezgranicznej miłości. Jego wiara, poparta przykładem świętobliwego życia, zaprowadziła go do grona kandydatów na ołtarze. Ojciec Ludwik zrozumiał sens swojego powołania, sens cierpienia oraz sens śmierci. Żył, kochając Boga i ludzi całym sercem, do granic wytrzymałości. Kochał również dzieci i młodzież. Im wyjaśniał prostą tajemnicę sukcesów w życiu w oparciu o miłość Boga i bliźniego. Stał się wzorem do naśladowania 
w drugim i trzecim tysiącleciu. Za ratowanie Żydów został odznaczony przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie medalem 
i dyplomem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Jego imię i nazwisko widnieje na Honorowej Tablicy w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie. Młodzież radzionkowska kocha swego patrona. Od roku 2001 sprawuje on pieczę nad rozwojem duchowym społeczności gimnazjalnej.
źródło: www.olw-omi.radzionkow.pl, www.parafia.radzionkow.pl


Wieś Okopy na Wołyniu
Wieś Okopy - województwo wołyńskie, powiat Sarny, gmina Kisorycze
Trzy typowo polskie wioski: Budki Borowskie, Dołhań, Okopy wchodziły w skład gminy Kisorycze. W środku dużych wsi ukraińskich istniejących do dzisiaj - Kisorycze, Karpiłówka, Borowe, Derć.  W 1939 wioski liczyły razem około 500 osób. 
O wioskach napisano w książkach: Leon Żur -"Mój wołyński epos" Bronisław Janik "Było ich trzy" "Niezwykły świadek wiary na Wołyniu" - o księdzu Ludwiku Wrodarczyku z parafii w Okopach, Czesław Dęga "W lesie i na froncie", Warszawa 1981.
W 1921r. w Okopach było około 40 zagród i około 200 mieszkańców, prawie wyłącznie Polaków.
Opis wsi Okopy
Polska wieś sołecka i parafialna (od 1939r) Okopy, gm. Kisorycze, pow. Sarny, woj. wołyńskie należąca do miejscowej parafii rzymsko – katolickiej utworzonej tu w 1939 roku, przedtem do parafii w odległym o 20 km. Rokitnie, liczyła nieco ponad 50 gospodarstw. Zabudowa wsi była mocno rozproszona. Wszystkie domy były drewniane. We wsi znajdował się drewniany kościół rzymsko – katolicki (1934r), plebania (1940r), dwie szkoły powszechne u p. Anieli Romaniewicz i (od ok. 1937 roku) u Piotra Zalewskiego. Nauczycielką była Felicja Masojada, a od 1937 roku również Leonard Bieńkowski, zaś F. Masojada została kierowniczką szkoły. Budowę nowej, dużej, szkoły rozpoczęto w 1938 roku, nie zakończono jej z powodu wybuchu wojny. Cmentarz powstał w 1939 roku. Na skraju wsi znajdował się mały zakład produkcyjny (Grzegorza Kryżowa z pochodzenia Rosjanina) produkujący gięte na gorąco drewniane (dębowe, jesionowe lub grabowe) obręcze do kół, 
do wozów (także do armat), nazywany "obodiarnią" lub "parnią".
Przekazywana legenda mówi, że wieś powstała w czasach Bolesława Chrobrego, na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia na bazie niewielkiej osady powstałej obok "okopu" stanowiącego zapewne polską placówkę warowną na wschodnim krańcu Polski. Nie wiadomo, czy powstała ona przed, czy po wyprawie króla Bolesława Chrobrego na wschód 
w 1018 roku. Faktem jest, że w pierwszej kronice ruskiej Nestora jest zapis świadczący o tym, że w latach 980 – 1015 ruski Wielki Kniaź Włodzimierz I walczył na tych obszarach z lechickimi plemionami zachodnich Słowian, podbijając ich ziemie 
i osady. Na zaludnienie tych ogromnych, dzikich, leśnych obszarów miały ogromny wpływ działania kolejnych królów polskich, a przede wszystkim Kazimierza Wielkiego (1358r. - wielki rozwój Włodzimierza Wołyńskiego), Wielkiego Księcia Witolda i króla Władysława Jagiełły (1393r. – rozwój Łucka). Duży wpływ miały też na tych terenach działania Kościoła rzymsko – katolickiego, a także rozwiązania polityczne, np. Unia Lubelska (1569r.).
Wał ziemny tzw. okop

Według pisanego przekazu wieś początkowo nazywała się Okop – od nazwy sporego wału ziemnego o wysokości kilku metrów, usypanego na planie elipsy ok. 50x100 m., otoczonego dość szeroką i głęboką fosą (wyschniętą). Od strony zachodniej w wale była niewielka przerwa, zapewne wjazd. Legenda mówi o wielkiej bitwie stoczonej przez polskich rycerzy na pobliskim uroczysku "Jamcowa Niwa" upamiętnionej postawieniem poległym dużego krzyża kamiennego. Drugi, podobny krzyż, znajduje się ok. kilometra na wschód od tego uroczyska. Niestety, wskutek wielowiekowej erozji, napisy zostały zupełnie zatarte i nie dało się ustalić, czy była to bitwa z wojskami ruskimi, czy, jak niektórzy twierdzili szwedzkimi. 
W najbliższej okolicy znajdowały się także inne ślady odległej przeszłości, jak np. Uroczysko "Kamienne Mogiłki", 
czy Uroczysko "Kurhan".
Wsie polskie rozrastały się w czasach rozbiorów o zbiegów z konwojów pędzonych na Sybir – szczególnie po powstaniach 
w latach 1830 i 1863. Po odzyskaniu niepodległości, a następnie po ostatecznym określeniu wschodniej granicy Polski (Traktat Ryski z 18 marca 1921 roku) osiadali tu także ludzie z Polski Centralnej. W rodzinach, w zdecydowanej większości (Okopy i Budki Borowskie) porozumiewano się między sobą w języku stanowiącym mieszaninę polskiego, białoruskiego, ukraińskiego i rosyjskiego, potocznie nazywaną językiem "chachłackim".
Ksiądz Wrodarczyk (w sierpniu 1939 roku) objął parafię bardzo zacofaną pod względem gospodarczym i społecznym - zeznaje Leon Żur, który był jego ministrantem. Ludność miejscowa oświetlała swoje domostwa łuczywem, chodzono 
w ubraniach przez siebie wyprodukowanych i w łapciach z łyka. W uprawie roli nie znano nawet "trójpolówki". Ziemniaki sadzono pod motykę, uprawiano szpadlem, wykopywano rękami lub motyką. Nie znano pojęcia obradlania. Obce ludności były nawozy sztuczne i jakiekolwiek zbiory plonów przy pomocy maszyn. Dopiero tuż przed wojną u zamożniejszych gospodarzy pojawił się żelazny pług i kierat do cięcia sieczki, zaś siłę pociągową stanowiły woły.
Wiele do życzenia pozostawiały w parafii sprawy związane z higieną i zdrowiem. Co roku w okolicy pojawiały się epidemie czerwonki. Ludziom dokuczał ból głowy, brzucha, świerzb, ospa, owrzodzenia ciała i wszawica. Ludzie umierali "na brzuch", "na głowę", "na płuca". Wiosną, kiedy do wielu domów zaglądał przednówek, dzieci zbierały szczaw, a w lasach i na bagnach wybierały ptasie jajka, z czego przygotowywano zupę z serwatki, dodając do tego jaglaną kaszę.
Jedynymi lekarzami byli znachorzy, różni zamawiacze, zaklinacze i "babki" odbierające porody. Do najbliższego lekarza 
w Rokitnie było 20 km, a na właściwe lekarstwa ludzi nie było stać. Taką parafię obejmował O. Wrodarczyk. Od początku zdawał on sobie sprawę z faktu, że oprócz posługi kapłańskiej i pociechy religijnej musi im nieść pomoc w chorobie i biedzie i prowadzić działalność oświatowo-wychowawczą.
Ksiądz Wrodarczyk zajmował się leczeniem ludności przy pomocy ziół. Parafia wspierała i udzielała pomocy ludziom biednym, chorym, kalekim i niedołężnym. Doprowadził do takiego stanu poczucia obowiązku higieny osobistej tutejszej ludności, że zaczęła znikać prawie coroczna permanentna epidemia czerwonki. Oprócz leczenia osobistego uczył ludność zielarstwa i zapobiegania chorobom. Nawet czasami w trakcie kazań przypominał parafinom o sprawach doczesnych, wzywając ich do spożywania wody przegotowanej. Sprowadzał nasiona z Wielkopolski i Pomorza, wprowadzał płodozmian, uprawiał zioła lecznicze, warzywa, zboże, ziemniaki.
Okres ponad czteroletniej pracy w Okopach to najpiękniejsza karta życia i posłannictwa O. Ludwika Wrodarczyka. Z cała gorliwością jako kapłan i misjonarz przystąpił do organizowania życia parafialnego. Swoją pobożność i dobroć pragnął zaszczepić w sercach biednych katolików i Polaków żyjących na Kresach Wschodnich. Działalność duszpasterska 
O. Ludwika była szczególna i nie ograniczała się tylko do ołtarza, konfesjonału czy ambony. Jego kapłaństwo z jednej strony było "nadzwyczajne", a z drugiej takie "zwyczajne". Dla ludzi Podola stał się on "wszystkim dla wszystkich", aby wszystkich pozyskać dla Chrystusa - jakby powiedział św. Paweł (por. 1 Kor. 9.22). Dla wszystkich był kapłanem, duszpasterzem 
i lekarzem.
O. Ludwik o każdej porze dnia i nocy spieszył do chorych z lekarstwem lub sakramentem ostatniego namaszczenia. Garnęli się do niego jednakowo Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, katolicy i niekatolicy, a nawet partyzanci. Ponadto O. Wrodarczyk zaczął osobiście odwiedzać chorych w ich domach będąc dla nich lekarzem ducha i ciała. Chorym przynosił różnego rodzaju napary, maści i napoje. Po najdalszej okolicy rozchodziła się fama o księdzu-lekarzu, stąd pod plebanią nie jeden raz można było zobaczyć stojące furmanki, na których leżeli chorzy i których często tam przywożono po ostatni ratunek. Nikomu nie odmawiał pomocy. Szedł do każdego, kto go potrzebował. Był lekarzem, nauczycielem, kapłanem, ratował chorych, wspomagał biednych.
Kiedy na wskutek nieurodzaju w 1942 r. zapanował powszechny głód ludzie jedli plewy, w żarnach mielono gryczane łuski, żołędzie, owies. Mieszano to z niewielką ilością mąki i wypiekano bliżej nie określony chleb. Spożywanie takiego chleba powodowało ostre zaparcia żołądkowe, a osłabione organizmy atakowała czerwonka i tyfus i inne choroby ludzi niedożywionych. Ludzie wówczas masowo umierali. Wtedy ksiądz zielarz był jedynym ratunkiem dla biednej ludności.
Piękne świadectwo o jego posłudze przekazali naoczni świadkowie, jego parafianie z Okopów. "W połowie listopada zachorowałem na czerwonkę i kilka tygodni przeleżałem w łóżku. Byłem bardzo ciężko chory i nie wiadomo, jak by to się skończyło gdyby, nie pomoc księdza Ludwika Wrodarczyka, który mnie leczył i dostarczał potrzebnych medykamentów. Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi sam lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców jak mają ze mną postępować. 
O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą" (Bronisław Janik "Było ich trzy" s. 90-91)

Projekt WYKAZU GOSPODARSTW oraz innych obiektów, stan z około 1939 r.
1. KOŚCIÓŁ parafialny, rzymsko-katolicki pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, drewniany, zbudowany w 1934 roku siłami parafian przy wsparciu Nadleśnictwa LP w Karpiłówce i 2 Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza "Berezne". Do 1938 r. była to kaplica w parafii Rokitno. Parafia w Okopach została erygowana w 1939 r. Ograbiony i zdewastowany przez Ukraińców 6/7. 12.1943r. Strawiony przez pożar spowodowany w 1945r. przez zamieszkałych w nim ukraińskich przesiedleńców z Polski.
2. PLEBANIA. Ks. Ludwik Wrodarczyk - syn Karola i Justyny, OMI, parafię w Okopach objął 27.08.1939r., uprowadzony 6/7.12.1943r. sprzed ołtarza przez Ukraińców i po kilku dniach zamordowany w Karpiłówce, po nadzwyczaj okrutnych torturach.
Brat zakonny Karol Dziemba. Obaj ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów. Organista Benedykt Lusthaus (muzyk), żyd wyznania rzymsko- katolickiego ukrywający się przed Niemcami. Od 22 czerwca 1943 roku partyzant oddziału P. Szewczuka im. Czapajewa, Zgrupowania kpt. I. I. Szytowa, potem oddziału im. Dzierżyńskiego tegoż zgrupowania, później przeszedł do Zgrupowania "Jeszcze Polska nie Zginęła" Roberta Satanowskiego, następnie żołnierz LWP. Po wojnie prof. dr hab. Benedykt Halicz osiadł w Łodzi i pracował w PWSM.
3. SZKOŁA w budowie. Kopanie fundamentów i studni rozpoczęto w połowie 1937r., zaś budowę w 1938 roku.
4. CMENTARZ założony we wrześniu 1939 roku. Pierwsi pochowani to: zastrzelony leśniczy Stanisław Zalewski 

oraz gajowy Jan Marcinko (zakłuty bagnetem, konał w mękach kilka godzin). Obaj zostali zamordowani przez wkraczających do Polski czerwonoarmistów wskutek nieprawdziwych oskarżeń miejscowych Ukraińców.
5. ZALEWSKI  Jan - kołodziej, zmarł w Okopach. W tym domu była szkoła powszechna. Córka Felicja mieszka we wsi Duninów koło Legnicy.
6. ZALEWSKI  Franciszek "Zahrebelny", żona Kamila - oboje nie żyją, pochowani w Minkowicach Oławskich. Syn Władysław mieszka w Oławie, syn Kazimierz b. partyzant R. Satanowskiego, żołnierz II Armii LWP na froncie Odra - Nysa, zdemobilizowany 18.12.1946r., (obecnie mieszka we Wrocławiu, jest sparaliżowany).
7. RUDNICKI  Hieronim (ostatni przedwojenny sołtys, kościelny), żona Ludwika  z d. Lech, dzieci: Zenon, Kazimierz (zmarł w 2007r., pochowany w Kozłowie), Paulina (mąż Józef Zalewski z Budek Borowskich) i Kamila (mąż Dominik Zalewski 

z Budek Borowskich)
8. KURIATA  Antoni (przedwojenny sołtys), żona Ludwika, syn Tadeusz, syn Kazimierz.
9. HOŁUBECKI  Marceli, żona Anastazja, syn Tadeusz, syn Lucjan. Wszyscy nie żyją. Brak innych danych.
10. KRYŻOW  Grzegorz (Rosjanin), aresztowany i zesłany w 1939 roku na Syberię, żona Maria, syn Włodzimierz, 

b. partyzant oddziału P. Szewczuka im. Czapajewa, Zgrupowania kpt. I. I. Szytowa po wojnie osiadł w Dymidowce koło Dubna (na Wołyniu) - nie żyje. Córka Lidia. Rodzina uważała się za ukraińską.
11. SKLEP (była tu "kooperatywa" z okresu okupacji radzieckiej). Właściciel budynku Marceli Hołubecki (poz. 9), który był tam w pewnym okresie również sprzedawcą.
12. NOWAK  Józef, żona Aniela (przed wojną prowadzili własny sklepik), syn Eugeniusz - wszyscy nie żyją.
13. NIZINIEWICZ  Marcela, pochowana w Kołobrzegu. Brak innych danych.
14. KOZIŃSKI  Jan "Perdun", zamordowany przez Ukraińców 6/7 12.1943r., żona Ewa, przybrana córka Anastazja (patrz Spadło).
15. KOZIŃSKI  Kasper, zamordowany przez Ukraińców 15.06.1943r. w Kisoryczach, żona Hanna z domu Kowalczuk (Ukrainka) mieszka w Słownikowicach koło Zgorzelca, córka (IN.).
16. ZALEWSKI  Adam "Zahrebelny", żona Julia - oboje nie żyją, pochowani w Koszalinie. Syn Dominik, b. partyzant oddziału P. Szewczuka im. Czapajewa, Zgrupowania kpt. I. I. Szytowa, następnie oficer LWP, inwalida wojskowy 1 grupy, osiadł początkowo we Wrocławiu, później w Koszalinie. Córka Jadwiga, syn Czesław, syn Mieczysław mieszkają 

w Koszalinie.
17. ZALEWSKI  Józef, żona Ewa (nie żyją, pochowani w Koszalinie), syn Zbigniew (mieszka w Człuchowie), córka Janina (mieszka 
w Koszalinie).
18. ARSER  (IN.), żona (IN.), po wojnie zamieszkali w Netrebie, oboje nie żyją - pochowani na cmentarzu w byłych Okopach. Dwaj synowie, obecnie Zalewscy mieszkają w Netrebie.
19. ZALEWSKI  Antoni - syn Andrzeja. Zginął 12.09.1944r. w Kawęczynie koło Warszawy, jako żołnierz Wojska Polskiego w czasie próby odsieczy powstańcom warszawskim.
20. OŁOWIAK  Józef, żona Michalina z domu Zalewska - córka Andrzeja (siostra Antoniego w poz. 19), dzieci Henryk 1934r., Jan 1939r.. Po wojnie zamieszkali w Nidzicy (byłe Prusy Wschodnie).
21. ZALEWSKA  Stanisława - wdowa po Piotrze, dzieci Cezary 1907r., Stanisława, Teofila i Marian. Cezary zmarł w 1967 roku w Wielołęce koło Wołczyna poczta Domaszowice, gdzie się osiedlili. Pochowany na cmentarzu we Włochach koło Wołczyna. Jego żona Marianna jest pochowana razem z nim.
22. KOZIŃSKI  Stefan, żona Franciszka z d. Piekarska 1900r. -córka Mateusza i Józefy, dzieci: Baltazar, Jadwiga, Wacław, Edward, Jan. Stefana nazywano też "Stjopa". Janek zaginął.
23. KOZIŃSKI  Wincenty s. Piotra i Kamili, żona Ludwika z d. Zalewska c. Józefa i Marianny, córka Maria,
24. KOZIŃSKI  Feliks, brak innych danych.
25. ZALEWSKI  Cezary,
26. ZALEWSKI  Hilary, wywieziony na Syberię, żona Kazimiera mieszka w olsztyńskim.
27. KOZIŃSKI  Michał, wnuk Aleksander 1907r. (kowal, bednarz) -syn Tomasza i Marceliny z d. Lech z Dołhania 

(zm. w Sztumie), żona Anastazja 1910r. z d. Jasińska -córka Bolesława  (zm. w Sztumie), dzieci: Filomena 1931r., Emilia 1935r., Zygmunt 1940r..
28. ZALEWSKI  Adam,
29. KOZIŃSKI  Hieronim, żona (IN.), syn Bronisław,
30. ZALEWSKA  Agnieszka "Jagna", wdowa po Antonim, syn Jan lat 22, b. partyzant oddz. P. Szewczuka im. Czapajewa, Zgrupowania. kpt. I. I. Szytowa, później w 1. P.S. LWP, po zdemobilizowaniu osiadł we Wrocławiu, syn Franciszek lat 18, podobnie jak brat był partyzantem w oddz. P. Szewczuka, później walczył jako oficer LWP - wszyscy nie żyją. Syn Wincenty i syn Kasper gospodarują razem k. Wrocławia.
31. BOGUCKI  Franciszek, żona (IN.) córka Romana, córka Katarzyna - obie wyjechały na roboty do hitlerowskich Niemiec.
32. ZALEWSKI  Józef "Prymak" (zmarł koło Jeleniej Góry), żona (IN.), syn Dominik (zmarł także koło Jeleniej Góry), córka Weronika (wdowa, mieszka w Kwidzynie).
33. ROMANIEWICZ  Aniela, wdowa po Adamie, syn Władysław, syn Witold, córka Bronisława (Janik poz. 41), córka Maria (Żelazko poz. 34), córka Weronika (Żarczyńska poz. 36), córka Leontyna (Ciołkowska poz.51). Władysław - leśniczy LP, wyjechał z rodziną: żoną Bronisławą, córką Marią i synem Kazimierzem do innej miejscowości. Witold zginął w WP pod Sądową Wisznią podczas walk obronnych 1939r.
34. ŻELAZKO  Franciszek, uciekinier z ZSRR, aresztowany w 1939r. przez NKWD i zesłany do Magadańskiego Obwodu - nie wrócił, żona Maria z domu Romaniewicz, osiadła w olsztyńskim - nie żyje.
35. "OKOP" - eliptyczne usypisko ziemne ok. 50 x 100 m. wysokości kilku metrów (ok. 8 - 9) od którego wieś wzięła swoją nazwę (początkowo OKOP, a od początku XXw. OKOPY). Przypuszczalnie w dalekiej przeszłości była to placówka obronna na wschodniej rubieży Polski.
36. ŻARCZYŃSKI  Adolf - kowal, właściciel kuźni, żona Weronika z domu Romaniewicz, córka Weroniki Teresa Romaniewicz oraz wspólne: Felicja i syn Jan (Bronisław). Po wojnie osiedleni w Nidzicy. Po rozwodzie Adolf zamieszkał 

w Łodzi. Weronika, po drugim mężu Franciszku - Kozińska, odznaczona została orderem Yad Vashem za ukrywanie Żydów 
w czasie wojny. Zmarła w 2006r. w Nidzicy.
37. MAKSYMOWICZ  Hieronim,
38. KURIATA  Zygmunt,
39. SZEREMETA  Paweł,
40. GARBOWSKI  Adam, żona (IN.) syn Franciszek (walczył w szeregach LWP).
41. JANIK  Kasper podoficer 50 PP 27 DP WP w Kowlu, później oficer LWP, po wojnie zamieszkał w Olsztynie - nie żyje. Żona Bronisława z domu Romaniewicz, syn Bronisław b. partyzant oddziału P. Szewczuka im. Czapajewa Zgrup. kpt. Szytowa, później płk LWP, autor książek o Wołyniu i dokonanych tam mordach ludności polskiej, córka Alfreda.
42. JASIŃSKI  Rafał, gajowy, żona (IN.), syn Kazimierz. Cała rodzina w 1940r. była zesłana na Syberię, powrócili i osiedli w Szczecinie.
43. KOZIŃSKI  Stanisław "Byczkokrut", żona (IN.), syn Jan (o wyjątkowych zdolnościach rzeźbiarskich w drewnie), syn Ignacy.
44. KOZIŃSKI  Wincenty, żona Michalina, syn Franciszek, były żołnierz LWP (zamieszkał w Nidzicy, nie żyje), syn Dominik, b. partyzant oddziału 

P. Szewczuka im. Czapajewa Zgrup. kpt. Szytowa, syn Zdzisław (zam. Kosarzyn, gm. Gubin, woj. Lubuskie), córka Helena.
45. SPADŁO  Józef (sołtys podczas okupacji hitlerowskiej, zabity w 1943r. przez partyzantów radzieckich oddziału 

P. Szewczuka im. Czapajewa, Zgrupowania kpt. I. I. Szytowa), żona Anastazja z domu Kozińska, córka Leokadia, syn Władysław.
46. ZALEWSKA  Adela,
47. ZALEWSKI  Kasper, uczestnik kampanii wrześniowej 1939r., obrońca Helu, żona (IN.),
48. MASOJADA  vel Masajada Felicja - córka Michała i Marii Karoliny, kierownik szkoły, zamordowana przez Ukraińców 15.06.1943r. w Kisoryczach, syn Edmund, b. partyzant Zgrup. kpt. I. I. Szytowa, Płk. WP, mieszka w Warszawie. Razem zamieszkiwała też Elżbieta Jeż "Citka", wieloletnia pomoc domowa rodziny Masojadów, piastunka Felicji i Edmunda, wysłużyła emeryturę i pozostała dożywotnio w rodzinie, jako jej członek.
49. BIEŃKOWSKI  Leonard syn Romualda, ur. w 1912r., nauczyciel, ppor. rez., uczestnik kampanii wrześniowej 1939r., internowany i osadzony w obozie w Kozielsku (ZSRR), zginął w Katyniu w kwietniu 1940r.
50. KOZIŃSKI  Paweł 1906-1966 - s. Michała i Ewy, żona Paulina 1905-1988 z d. Zalewska - c. Ludwika i Marianny. 

W 1945r. wyjechali do Kozłowa k/Nidzicy gdzie zmarli, pochowani w Sarnowie k/Kozłowa. Dwoje dzieci: Maria - mieszka w Kozłowie. Zdzisław - mieszka w Nidzicy.
51. CIOŁKOWSKI  Lucjan, plut. KOP, d-ca strażnicy "Krzemień", b. partyzant oddziału AK "cichociemnego" kpt. Władysława Kochańskiego "Wujka" - "Bomby", zmarł na tyfus w 1943r. w Rudni Lwie, żona Leontyna z domu Romaniewicz,
52. DELEJCZUK  (IN.), głowa licznej, przyjaznej rodziny ukraińskiej, żona (IN.) syn Kirył, córka Aleksandra, córka Tatiana, zamieszkiwali w chutorze Dubrowa. Brak innych danych.
53. ZALEWSKA  Kazimiera (mieszkała z siostrą),
54. KOZIŃSKI  Franciszek, żona Felicja z domu Jasińska - córka Michała. Dzieci tu urodzone: Ryszard (zmarł jako dziecko na Wołyniu) i Kazimierz 1939r. Przyjaźnili się z rodzinami: Kuriata i Łabędzki. Po wielomiesięcznym ukrywaniu się 

w lasach, uciekli i zamieszkali w Olsztynie, a potem w Warszawie.
55. KOZIŃSKI  Adam 1903r. 
Wieś została spalona w nocy 6/7grudnia 1943 roku przez ukraińskich nacjonalistów z UPA, spod znaku OUN Stepana Bandery, wspomaganą przez żądną łupów okoliczną ludność ukraińską (przede wszystkim z Karpiłówki, Borowego i Derci oraz chutorów tych wsi). Grabieżą zajmowały się głównie kobiety, mężczyźni mordowaniem, a dzieci i wyrostki podpalaniem obejść. Napadnięto jednocześnie na trzy polskie wsie: Dołhań, Okopy i Budki Borowskie. Zginęło kilkadziesiąt osób. Dzięki ostrzeżeniom przyjaźnie nastawionych Ukraińców straty w ludziach były stosunkowo niewielkie. Większość mieszkańców chroniła się od kilku miesięcy w pobliskich, ogromnych lasach oraz na zalesionych bagnach i moczarach. Ludność wsi Okopy ukrywała się głównie na uroczyskach "Chlebniki", "Kubły" ("Chwalisów") i "Jamcowa Niwa". Pomordowani zostali pochowani na miejscowym cmentarzu w Okopach, który zachował się do dzisiaj.
Mieszkańcy sąsiednich wsi ukraińskich samorzutnie postawili ofiarom UPA pamiątkowy pomnik na cmentarzu i zapewne tylko dlatego do dziś zachował się ten parafialny cmentarz. Ocalały kościół spłonął w 1945 roku, a ruiny wsi zostały zrównane z ziemią znikając z map i planów. Większość ocalałych mieszkańców polskich wsi w maju 1945 roku opuściła Wołyń, wyjeżdżając z resztkami dobytku do Polski i rozpraszając się na Północnych i Zachodnich Ziemiach Odzyskanych.
Na zdecydowane podkreślenie zasługuje fakt, że przed II Wojną Światową (także przed I Wojną Światową i w okresie zaborów) miejscowa ludność polska, ukraińska, żydowska, a także niewielkie skupiska ludności rosyjskiej, czeskiej 
i niemieckiej, żyła zgodnie i bardzo spokojnie. Nie odnotowywano żadnych waśni na tle narodowościowym. Pewne, niewielkie napięcia miały miejsce na tle wyznaniowym. Odnosiły się one do mieszkańców sąsiedniej wsi Netreby, której ludzie, z pochodzenia Polacy, byli podawani po polskich powstaniach brutalnej rusyfikacji i naciskowi na przyjmowanie prawosławia. Polskie władze państwowe i kościelne usiłowały "nawracać" na rzymsko – katolicką wiarę i "przywracać" polskość, co powodowało zrozumiały (po kilku pokoleniach) opór.
Sięganie po nacisk administracyjny i ekonomiczny przyniosło znikome skutki, często odwrotne. Mimo to, wśród mieszkańców praktycznie ukraińskiej wsi Netreba nie było, poza jednostkowymi przypadkami, poparcia dla nacjonalizmu ukraińskiego, a i w takich przypadkach przeważały cechy ludzkie wyrażające się m.in. w ostrzeganiu polskich sąsiadów 
o zbliżającym się niebezpieczeństwie i zagrożeniu dla życia i mienia. Wyrazem tego były sąsiedzkie stosunki w ciężkich czasach nacjonalistycznego rozpasania i utrzymujące się nadal kontakty i przyjaźnie ponad granicami.
źródło:  www.wolyn.ovh.org/opisy/okopy-09.html, www.parafia.radzionkow.pl


Gimnazjum im. o. Ludwika Wrodarczyka
Patrząc na mapę Polski można by powiedzieć, że Radzionków to jedno z wielu zwyczajnych śląskich miasteczek. 
I niewątpliwie wiele w tym prawdy. Wystarczy jednak pojechać do Radzionkowa, pochodzić po jego uliczkach i porozmawiać z ludźmi, aby zauważyć, że ma ono wiele cech świadczących o niezwyczajności. Tutejsi mieszkańcy cieszą się z odzyskanej autonomii administracyjnej swojego miasta, gdyż ta umacnia w nich poczucie tożsamości wyrastającej z pilnie pielęgnowanej tradycji ojców. Poza tym chętnie się chwalą jedynym w Polsce Muzeum Chleba i Klubem Sportowym „Ruch”. To przecież dzięki nim ich miasteczko znane jest niemal w całym kraju. Niezwyczajny jest Radzionków również na płaszczyźnie życia religijnego, które przez lata skupiało się wokół parafii św. Wojciecha i od niej promieniowało i promieniuje na zewnątrz. Objawia się to najbardziej poprzez fakt wyjątkowo tutaj licznych powołań kapłańskich i zakonnych. Bo rzeczywiście ta pozostająca pod oddziaływaniem maryjnego sanktuarium w Piekarach Śląskich parafia oddała na służbę Kościołowi wielu spośród swoich synów i córek. Samym tylko misjonarzom oblatom Radzionków dał 9 kapłanów. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Męczennik Kresów Wschodnich – o. Ludwik Wrodarczyk OMI (1907-1943).
W maju 2000 r. wśród członków Radzionkowskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego zrodziła się myśl uhonorowania tego znakomitego Radzionkowianina. Zaproponowano, aby jego imię nadać miejscowemu gimnazjum. Propozycję przedstawiono dyrekcji szkoły, radzie pedagogicznej i radzie rodziców, a po uzyskaniu ich poparcia przedłożono władzom miasta. 22 listopada Rada Miasta Radzionków podjęła uchwałę w sprawie nadania imienia O. Ludwika Wrodarczyka Gimnazjum w Radzionkowie i umieszczenia w szkole tablicy pamiątkowej ku jego czci. W uzasadnieniu napisano między innymi: Ojciec Ludwik Wrodarczyk – syn tej Ziemi, Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, jest właściwą postacią, by być wzorem godnym naśladowania dla młodego pokolenia. Jego wielkość wyraziła się przez miłość. Miłość, która – jak głosi Pawłowy hymn o miłości – była cierpliwa i łaskawa, nie szukała poklasku i nie unosiła się pychą ani gniewem. Nie pamiętała złego, nie cieszyła się z niesprawiedliwości, lecz współweseliła z prawdą. Jego miłość, i ta do Boga, i ta do drugiego człowieka wszystko znosiła i wszystko przetrzymała, nawet męczarnie i śmierć. Wyniesione z domu rodzinnego, pielęgnowane przez pokolenia wartości, takie jak: szacunek do rodziców, wrażliwość na ludzką biedę i krzywdę, niezłomność w realizacji raz podjętych decyzji mogą stanowić fundament pracy wychowawczej radzionkowskiego Gimnazjum. Te uniwersalne wartości, które zaskarbiły Mu przed kilkudziesięciu laty szacunek i podziw ludzi, wśród których żył i pracował, jakże potrzebne są do zaakceptowania i wskazania młodemu pokoleniu dzisiaj, na progu trzeciego tysiąclecia.
Uroczystość nadania szkole imienia o. Ludwika Wrodarczyka odbyła się w Radzionkowie w sobotę 15 grudnia 2001 r. Złożyły się na nią dwie części: pierwsza odbyła się w kościele św. Wojciecha a druga w samym Gimnazjum.
Gospodarzem pierwszej części był ks. proboszcz Jan Grzesica. Wygłosił on okolicznościowe kazanie w czasie uroczystej Mszy św., której przewodniczył O. Prowincjał Paweł Latusek OMI. Eucharystię koncelebrowało także wielu innych kapłanów z ks. dziekanem Rajmundem Machulcem na czele. W świątyni była oczywiście obecna cała społeczność gimnazjum. Ławki zapełnili uczniowie, którym towarzyszyli liczni nauczyciele z dyrektorem, panem Markiem Napierajem 
i przedstawiciele rodziców. Uroczystość zaszczycili przedstawiciele władz samorządowych z burmistrzem, panem Gustawem Jochlikiem, przedstawiciele radzionkowskich szkół, Radzionkowskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, powiatu 
i kuratorium oświaty. Jednak szczególnie cenna i wymowna była obecność członów najbliższej rodziny, krewnych o. Ludwika Wrodarczyka, a wśród nich jego siostry – Klary Kieras, jej syna – księdza Ludwika i wnuka – diakona Marcina.
Po Mszy św. jej uczestnicy udali się do budynku gimnazjum. Pan dyrektor przywitał wszystkich gości, a wybrani uczniowie odczytali uchwałę władz miejskich. Potem nastąpił moment poświęcenia tablicy pamiątkowej, którego dokonał ksiądz proboszcz i wzruszający gest jej odsłonięcia dokonany przez siostrę O. Ludwika, panią Klarę Kieras. Pod tablicą złożono kwiaty, a następnie odczytano okolicznościowy list ks. arcybiskupa Damiana Zimonia. Były też przemówienia przedstawiciela Wojewódzkiego Kuratora Oświaty, przedstawiciela władz samorządowych, Ojca Prowincjała, księdza 
L. Kierasa, księdza proboszcza. A wszystko przeplatały występy chóru i orkiestry oraz deklamacje okolicznościowych wierszy.
Dostojna uroczystość zakończyła się poczęstunkiem w szkole i obiadem w przyparafialnym Domu Seniora.
źródło: "Misyjne drogi" 2/2002, www.parafia.radzionkow.pl


Modlitwa o beatyfikację o. Ludwika Wrodarczyka OMI

Panie i Boże nasz, bądź uwielbiony w swoim kapłanie Ludwiku, misjonarzu, wiernym synu Maryi Niepokalanej.
Bądź uwielbiony za dar jego profetycznej wiary, za jego ufność w potęgę modlitwy i za kapłańską gorliwość, z jaką służył dziełu Twojej miłości.
Bądź uwielbiony, że z Twoim słowem miłosierdzia i pojednania niestrudzenie przekraczał wszelkie ludzkie granice, aby wszyscy stanowili jedno w chwaleniu Ciebie, a zwłaszcza biedni i opuszczeni.
Bądź uwielbiony za dar męstwa, z jakim przyjął męczeńską śmierć i nie chciał chronić swego życia, ale je wydał w ręce ludzkiej złości na okup za Twoje rozproszone dzieci.
Ojcze Miłosierdzia, przez wzgląd na swego sługę, ojca Ludwika i dla większej chwały Twojej przez ukazanie jego świętości, udziel mi łaski ..., o którą Cię proszę przez Jezusa Chrystusa, Twojego Syna. Amen
Ojcze nasz..., Zdrowaś..., Chwała...

źródło: www.parafia.radzionkow.pl